32 HARPAGAN - TR
PRZODKOWO - 21.10.2006


Historia tego startu zaczęła się już podczas powrotu z Bożegopola, gdyż wtedy wspólnie z Mikołajem planowaliśmy co będziemy robić w pewien październikowy dzień.

Pomimo trzymającego mnie przez dobry tydzień przeziębienia postanowiłem jednak wybrać się do Przodkowa. Ostateczną decyzję podjąłem dopiero w piątkowy wieczór. Nie mogłem wszak odmówić sobie przyjemności wystartowania po raz jedenasty w tej imprezie by móc przy okazji pobić skromny elbląski rekord ilości występów na Trasie Rowerowej Harpagana. Wiem, że któryś z przewielebnych przy najbliższej sposobności w bardzo prosty sposób to skomentuje lecz cóż mi tam. Cel mój od lat tradycyjnie pozostaje niezmienny - zaliczyć choć jeden punkt kontrolny i przed limitem czasu zameldować się na mecie.
Po wczesno porannym przybyciu do Przodkowa nie od razu mogłem poczuć klimat imprezy, wszystko było jakieś takie dziwnie senne pomimo bardzo okazałej bazy rajdu. Moją opinię podzielił też  Mikołaj natomiast Leszek Nowakowski który przyjechał z nami jako typowy debiutant rozglądał się bacznie na boki i zadawał mnóstwo pytań.
Podczas rozpakowywania sprzętu pojawia się coraz więcej znajomych, krótkie rozmowy pomału nakręcają atmosferę. Napotkana Szefowa Kadr Magda Kwiesielewicz zapodaje informację o rekordowej frekwencji imprezy. Nie ma co zwlekać ponieważ nieubłagalnie zbliża się wiekopomna godzina startu ruszamy więc w kierunku pobliskiego stadionu. Ostatnie chwile oczekiwania okraszone są iluminacją niezliczonej ilości rowerowych światełek. Godzina 6:27, mapa w garści i pierwsze spojrzenie na nią zdaje się potwierdzać, że jak zwykle punkty wyglądają na mapie bardzo złowrogo, a przynajmniej tajemniczo.
W okresie przygotowawczym uzgodniliśmy z Mikołajem, że tym razem od samego początku działamy każdy na własną rękę. Teraz w milczeniu, bijąc się z własnymi myślami przystępujemy do obrania wstępnej strategii. O dziwo wybieramy ten sam punkt początkowy, a Mikołaj w przypływie dobroci stwierdza, że wie gdzie to jest.
START
- Po raz pierwszy niczym ślepiec wcale nie patrzę na mapę - prowadzi Mikołaj. Wyjeżdżamy w trójkę z Przodkowa kierując się na Kczewo i nie bacząc na migające lampki odbijamy w lewo na Tokary wybierając jazdę terenem. Na małą chwilę ginie gdzieś z tyłu Leszek. Mikołaj jak natchniony prowadzi w ciemnościach wśród pól osnutych porannymi mgłami. Przeskakujemy przez asfalt i po chwili pokonując odcinek super piaszczystej drogi meldujemy się na;
14  - 7:05 - (11 km)
Odbijam kartę i nie podejmując nawet próby szybkiego wyciągnięcia aparatu ruszam w dalszą drogę. Tym razem patrzę już na mapę i obieram szutrówkę w kierunku południowym na Banino. W tej miejscowości "wesoły poznański miś *)! " bardzo niefrasobliwie zajeżdża mi drogę. Oj, ciepło mi się zrobiło. Niezrażony tym incydentem podążam w kierunku Pępowa i jeszcze staram się trzymać koło Mikołajowi. Marzenia stają się niestety nierealne gdyż na punkcie melduję się już z minutową stratą
.
  6 - 7:32
- (21 km)
Wybór następnego punktu odbywa się na zjeździe po jumbach do miejscowości Lniska. Wybieram przyjazną nazwę Przyjaźń i już tylko z Leszkiem mkniemy spokojnie jedynie słuszną drogą. Decyduję się trochę zaryzykować skręcając w prawo w kierunku zabudowań za którymi widać las. Okazuje się szybko, że jest to właśnie "ten las".
12 - 8:00 - (29 km)
Na punkcie panuje jakaś smętna atmosfera, ruszamy więc czym prędzej nieświadomi czekających nas w drodze do kolejnego punktu przygód. Jak wylądowałem w Skrzeszewie Żukowskim tego nawet nie będę dochodził. Jedno jest pewne, że dzięki temu poznałem 11% podjazd w Marszewskiej Górze. Jadąc w kierunku Przywidza widzę tablicę miejscowości Pomlewo i drogę na Kozią Górę. Widocznie tak mi się to spodobało, że bezwiednie skręcam i dopiero po niejakim czasie odkrywam błąd. Ratuje nas z opresji stado przelatujących kaczek które jak mniemam niechybnie leci wymoczyć kupry w jeziorze Przywidzkim, obserwując je trafiamy na pole biwakowe nad jeziorem.
17 - 9:03 - (46 km)
Mikołaj jak widzę w sędziowskich zapiskach systematycznie zwiększa swoją przewagę czasową. Poruszając się drogą biegnącą tuż przy brzegu jeziora docieramy do Przywidza. Uff, spory odcinek nieskomplikowanej drogi umila rozmowa z napotkanym Marcinem (727). Wspólnie wpadamy na punkt.
  7 - 9:39 - (57 km)
Szybka fotka i muszę się ostro sprężać by ponownie dogonić jeszcze przed Roztoką wspomnianego zawodnika. Za Nową Wsią Przywidzką odbijam w lichą drogę i przebijam się przez ciemny las w kierunku miejscowości Borcz. Leszek bredzi coś o braku picia. Dzięki pracom drogowym na asfalcie do Borcza oraz dwójce zawodników (753
& 764) decyduję się w okamgnieniu pojechać skrótem przez Mały Dwór. Pomysł wypalił i w blasku słońca meldujemy się na punkcie.
16 - 10:14 - (69 km)
Wspaniała atmosfera panująca tutaj pozwala niestety wziąć jedynie głęboki oddech. Ruszamy w dalszą drogę i po pokonaniu mostu na Raduni oraz torów kolejowych lądujemy w Kiełpinie. Lesio szczęśliwy wpada do sklepiku i oprócz tankowania zaczyna udzielać swoistego wywiadu. Sprowadzony do poziomu gna w kierunku na Goręczyno. Tu popełniam kolejny błąd nawigacyjny wobec czego tracimy kilka minut, a nasze łydki dostają niczego sobie porcję podjazdowego wysiłku. Okolice Ramleji na długo utkną w mojej pamięci.
  8 - 11:10 - (82 km)
Mikołaja tu jeszcze nie było (co on znów wymyślił?). Chwilę po nas wpada natomiast Michał Nowaczyk vel Miki (608) ze swoją bandą (677
& 714). Upomina się o zdjęcie i informuje z uśmiechem, że był niechcąco, ot tak sobie przypadkiem na 9. Miła obsługa chcąc prawdopodobnie zdopingować towarzystwo do dalszej walki gotowa już była poszczuć nas psem wchodzącym w skład obsady punktu :-). Pięcioosobowym peletonem z Mikim na czele jedziemy przez Ostrzyce w kierunku Wieżycy. Miła ta nazwa powoduje jednak, że przechodzą mnie po plecach ciarki, a w nogach odczuwam pierwsze skurcze. Na sam szczyt docieram jednak usatysfakcjonowany choć ostatni fragment z buta i bardziej niż mocno zadyszany.
18 - 11:55 - (92 km)
Tu u podnóża wieży widokowej panuje sielska atmosfera i gości się towarzystwo nie tylko rowerowe. Podczas zjazdu mijam Leszka Pachulskiego i Jarka Wardę. Zaraz za Szymbarkiem dociera do mnie myśl, że oto zbliża się kilometrowa setka. Nie chcę popełnić wiosennego błędu i w Gołubiu zaopatruję się w bursztynowy jakże odżywczy izotonik który zamierzam skonsumować na kolejnym punkcie. Kilkaset metrów przed punktem dopada mnie moja harpaganowa muza w postaci Mikołaja.
  1 - 12:43- (105 km)
W spokoju pożywiam się słuchając meldunku Mikołaja, - myknął już dodatkowe dwa punkty 3 i 9 "brawo Jasiu - wot maładziec". Jak się pojawił tak i zniknął, a ja jeszcze cykam fotkę dziwnie znajomemu Krzysztofowi (602) który wpada na punkt z całkiem pokaźną grupą bikerów. Ruszam by jak się okaże błądzić po lasach leśnictwa Uniradze w rezultacie czego zgapiony do cna wyjeżdżam w Zgorzałym. Nie ma się z czego śmiać bo to prawdopodobniej był kaszubski spisek drogowy. Po pokonaniu Stężycy waham się czy aby zupełnie świadomie przejechać przez napotkane Gapowo i się znów nie zagapić. Co mi tam - wstrzymuję oddech i jadę na bezdechu skręcając w prawo dopiero za polem kapusty :-).
20 - 13:33 - (118 km)
Obsługę proszę oczywiście w żartach o natychmiastowe odwiezienie do bazy. Napotkawszy jednak na zdecydowaną odmowę nie pozostaje mi nic innego niż poturlać się grzecznie dalej na północ przez Borowiec i Klukową Hutę gdzie kieruję się na Łosienice. Przed Łosienicami zaczyna lekko mżyć co nie jest wcale powodem tego, że odbijam w prawo i klucząc drogą z wieloma rozjazdami docieram do kolejnego punktu.
10 - 14:25 - (133 km)
Widzę zmęczenie na twarzy towarzysza Leszka. Lesio przeżywa mały kryzys bynajmniej nie polityczny i w drodze do Kamienicy Szlacheckiej co chwila zostaje z tyłu. Proszę, błagam i ponaglam, on na to, że łapią go skurcze i takie tam różne ale już jest prawie dobrze. Tempo jazdy przez Przyrowie do Wygody nadal spada. Leszek zostaje z tyłu i tracę go z pola widzenia, toteż na zjeździe z asfaltu do kolejnego punktu czekam aby mu zaproponować zjazd do bazy i pokazać jedynie słuszną drogę. Stanowczo odmawia i jedzie ze mną na punkt.
15 - 15:29 - (147 km)
Trafiamy w sam środek wielkiej uczty słoikowej jaką sobie urządzili zawodnicy (671
& 818). W mojej głowie jest plan ewentualnego zdobycia ostatniego tłustego punktu. Leszek jest za i mówi, że się nie podda lecz wygląda wręcz mizernie. Ruszamy w drogę jadąc spokojnie, dopiero na zjeździe do Miechucina przez moment osiągam prędkość 53 km/h. Kierunek Mirachowo, na podjeździe Leszek kolejny raz zostaje w tyle ja natomiast popełniam jak się później okaże kardynalny błąd. Też wyczerpał mnie ten podjazd więc diametralnie zmieniam plan i postanawiam odbić w prawo na 5. Towarzyszy mi przypadkowo napotkany Patryk (784).
  5 - 16:08- (157 km)
Okolica bardzo znajoma. Podczas sierakowickiego Harpagana w pobliżu zaliczyłem z sporą dozą trudności przemyślnie ukrytą jedenastkę. W tym roku byłem tu z Mikołajem w ramach tropienia na przedharpaganowej przejażdżce więc bez żenady przebijam się przez Cieszonko do Sianowa. Kolonia i Sianowska Huta nie zapowiadają jeszcze nadchodzącego koszmaru. Jadąc jak przykazał Bóg (tak mi się cały czas wydawało) trafiam na punkt lecz jak się okazuje jest to 10 trasy pieszej. Patrzą na mnie z politowaniem i mówią, że wcale nie jestem pierwszym który dał się zwieść Smolnym Błotom. Równowagę odzyskuję w Pomieczyńskiej Hucie i kieruję się na Pomieczyno i niejaki Hejtus.
13 - 17:18 - (175 km)
Na punkcie wielkie telewizyjne zamieszanie, uciekam sprzed kamery. Podobnie robi to Wigor informując mnie, że ma do zaliczenia tylko ostatni punkt. Kolejny tytuł Harpagana ma więc już w kieszeni. Wypadam na asfalt prowadzący wprost do Przodkowa myśląc jeszcze o bardzo realnym zaliczeniu 2. Jadę sobie spokojnie widząc coraz więcej czerwonych światełek. Grzechem byłoby nie zajechać na punkt do którego prowadzi wspaniała droga z polbruku. Końcówka jest jedynie nieco piaszczysta.
  5 - 17:48 - (185 km)
W całkowitym spokoju robię tu zdjęcie swojej karty startowej i ruszam w drogę powrotną do bazy. Teraz naprawdę czuje atmosferę imprezy choć nie jestem do końca zadowolony.

META - 18:09 - (191 km) - czas 11:39 - czas jazdy jedynie 9:44 - zaliczone 15 z 20 punktów, przeliczeniowo 47 na 60 możliwych. Według wstępnych wyników zająłem 59


Trochę o elbląskich towarzyszach podróży:

Mikołaj (604) - pojechał naprawdę dobrze. Małe niezdecydowanie przed godziną 16 i wrodzona skromność nie pozwoliły mu na próbę zaliczenia jednego cieniutkiego punktu. Tytuł Harpagana był w zasięgu - zostało mu aż 51 długich niewykorzystanych minut. Cieszę się, że czekał na mnie na mecie. Wstępnie 9 miejsce !
Leszek (633) - jak na debiut wypadł znakomicie. Udało mu się oszukać starego i pojechać na tłustą 19. To ja nerwowo wypatrywałem go na mecie na którą wpadł w ostatniej chwili. Padł i przeleżał na trawniku dobry kwadrans. Wstępnie 40 miejsce !


W ramach podsumowania muszę stwierdzić, że poziom rywalizacji na Harpaganie z rajdu na rajd rośnie. Młodzież znacznie podnosi poprzeczkę staremu ramolowi. Tym faktem się jednak nie przejmuję. Wychodzą braki kondycyjne oraz kłopoty z koncentracją. To też mam jednak w nosie, bo dla mnie najważniejszy jest sam udział i basta!

Dziękuję Organizatorom Harpagana oraz wszystkim napotkanym uczestnikom


 DZIAŁ HARPAGAN