JAKBY NIE BYŁO - TRZYNASTY WYSTĘP
DARECKIEGO
Na jakiś czas przed Rajdem
człek nieprzeciętny, ulubieniec narodu, bożyszcze tłumów sobie znanym sposobem przesunął start
imprezy o cały długi jesienny tydzień.
Pomimo pechowej 13 wszystko wskazywało na to, że to
jednak mógł być normalny Harpagan. Rozmowy koalicyjne z
Rowerową Rodzinką
były "wysoce w porządku" i tym razem zaowocowały powstaniem tajnego
teamu
TIM QUATTRO K. W składzie bowiem sami panowie
K - (678) Remigiusz
Kitliński, (725) Roman Kielusiak, (834) Michał Kosior
oraz skromna osoba. Trener mój jedyny i
najwspanialszy Mikołaj
zaakceptował decyzję i zawiózł mnie oraz moją nową
maszynę KTM do Kobylnicy. W czasie rozpracowania
terenu bazy nastąpiły tradycyjne spotkania i
powitania ze znajomymi, którym o mały włos nie byłoby
końca.
Wieść gminna niosła oraz opłotkowe plotki głosiły, że
tym razem budowniczy TR świadomie postanowił wpuścić nas
w przysłowiowe maliny i nikogo nie dopuścić nawet w
pobliże tytułu Rowerowego Harpagana.
Bractwo miota się po błotnistej łące niczym nieświadome
stado baranów idące na rzeź.
Pierwszy wgląd w mapę
wywołuje małą konsternację i dodatkowo zostaje okraszony
deszczową mżawką. Rozrzucenie punktów wygląda niezbyt
zachęcająco. Opisy najnormalniejsze w świecie: przecinki leśne, punkty czerpania
wody, bagienka, górki, jakieś rzeczki.
Już na wstępie B.B. został
określony przez naiwnych uczestników mianem miejscowego kanibala, co to się z nikim
nawet kawałkiem świeżej wątroby czy innej nerki nie podzieli.
Ustalanie wstępnego planu jazdy zakłada jak zwykle
wariant lekki, łatwy i przyjemny.
START -
Marszrutowo do
kwartetu
TEAM QUATTRO K
dopasowuje się mój trener Miki podnosząc
znacznie nasze morale. Zaraz za bramą szkoły na głównej
ulicy Kobylnicy gubimy pierwszy raz orientację. Jak
można było nie trafić na coś co jest jedynie słuszną
drogę do Widzina? Okolice punktu charakteryzują się
mnóstwem migających punkcików i nie są to bynajmniej
robaczki świętojańskie. Światełka białe i czerwone, kto
jedzie do przodu a kto do tyłu.
Okolica pomijając padający deszcz dziwnie podmokła.
Miał
być kanał melioracyjny i prawdopodobnie jest, gdyż jestem już ubłocony do kostek.
9 - 7:01 -
(5 km)
W Rebelinie obieramy kierunek na
Wrzącą. Pomału odzyskujemy jako taką widoczność, Mikołaj z Romanem
na odcinku szosowym dyktują całkiem znośne tempo.
Odległość przewidziana do osiągnięcia kolejnego
punktu daje chwilę na zebranie lekko skołatanych myśli. Sporo ludzi wybrało ten wariant więc
jedziemy na punkt w stylu luz-blues. W Zbyszewie Remi już wypatruje drogę którą udamy się
niebawem do kolejnego punktu. Okoliczne przecinki leśnej
są przedniej jakości.
13 - 7:44
- (19 km)
Na punkcie napotkani zawodnicy tryskają wspaniałym
porannym harpaganowym humorem, jedynie zdjęcia nie wychodzą najlepiej z powodu wilgotności
powietrza. Nawrót do Zbyszewa odbywa się już niestety
bez Mikołajka który nie wiedząc kiedy i jak pomknął
ostro do przodu. Jadąc wariantem orientacyjnym "w prawo"
wyjeżdżamy jedynie 2 km w lewo nie tam gdzie trzeba.
Nie tracąc animuszu wykorzystujemy Romka do ciężkiej pracy przodownika
asfaltowego. Nie dajemy się zwieść specjalnie dla zmyłki
ustawionym pracom drogowym i poprawnie wjeżdżamy w
jedynie słuszną drogę prowadzącą do kolejnej leśnej
głuszy. Widzę świeżego Mikołaja który zaliczył punkt
całe 7 minut przed nami.
12 - 8:19 -
(31 km)
Prawidłowa marszruta zakłada logiczny objazd rzeki
Wieprzy. W Zawistowie przekraczamy Wieprzę, kierunek na
Łętowo odnajduje Remi i prowadzi nas dalej jak po
sznurku. Rozmawiamy o nieistniejącej linii kolejowej, a
ta wprowadza mnie w poważny nawigacyjny błąd i skręcam
przed zamiast za. Tracimy kilka cennych minuty by
zaliczyć "chudy" punkt. Odnaleziona droga w okolicach
jeziora Łętowskiego dziwnie się dłuży wobec czego na
krótko tracimy pewność siebie. Napotykam w tych okolicach
Krzysztofa Grzegorzewskiego.
2 - 9:08
- (46 km)
Punkt czerpania wody wygląda bardzo przyzwoicie. Strata do Mikołaja
powiększyła się jedynie do 17
minut. Nie poznaję Remigiusza który wyraźnie ma awersję
do totalnej cienizny i szybko wyrywa z okolicy. Po około 2-3
kilometrach stwierdzam, że posiałem tam
swoje przednie oświetlenie. Żal wracać, gdyż grupa nieźle ciągnie,
a po bardzo prostej
nawigacji zapowiada się zdobycie pierwszego tego dnia tłustego
punktu. Wesołą gromadką zamiast jazdy leśną drogą
postawiliśmy wspinać się z buta wzdłuż ogrodzenia
szkółki leśnej. Prowadzę stawkę i wmawiam sobie,
że jest to jedynie słuszna decyzja pozostająca niepodważalną
kwintesencją Harpagana. Przypominam sobie z dawnych lat
słynną "ścieżkę łosia".
17 - 9:49
-
(52 km)
Górka
Osowiec zdobyta. Mój organizm jest lekko przegrzany,
używana przeciwdeszczówka wędruje
zwinięta pod rozpoznawalny żółty kubraczek.
Team Quattro K. postanawia chwilkę
odpocząć nie bacząc na powiększającą się stratę czasową
do Mikołaja. Zaraz po nas dojeżdża tam samochodem ekipa RwM realizująca relację
LIVE z imprezy. Rozpoczynamy kolejny odcinek nawigacyjny
od przejazdu przez Warcino i Kruszkę. W Żelicach
podzielonych na Dolne i Górne stwierdzamy poważną
niedoskonałość mapy. Spory odcinek pokonujemy z buta po
piachu. Nie zawsze droga wyglądająca na główną nią jest,
kompas Remka prowadzi nas jednak w właściwe miejsce.
8 - 10:48
-
(66 km)
Na kolejnym punkcie zamiast czerpania wody wymieniamy
poglądy z samym mistrzem Tomaszem W.
zwanym LIDEREM. Konkluzja sprowadza się do stwierdzenia, że zaistniało totalne zagmatwanie tematu
nawigacji. Jedynie silna osobowość grupy pozwala na
dalszą jazdę i intensywne napieranie po piaszczystej
drodze. Teren wysoce piaszczysty zamienia się nagle i na
krótko w asfalt. Zapowiedź bagnistego punktu osłabia na
krótką chwilę moje poczucie równowagi
wobec czego wyrąbałem w pieniek przykryty grubą warstwą
mchu.
Przeciwdeszczówka pod kubraczkiem na skutek uderzenia
przesuwa się z przodu na tył.
Całą akcję czujnie obserwuje Roman i
stwierdza, że mam wzrok błędnego rycerza i muszę być w
poważnym szoku skoro pytam się go gdzie jestem. Jakbym
czuł, punkt jest bardzo niekulturalnie źle ustawiony i
tylko czujne oko Michała wypatrzyło go w akcie
desperacji.
14 - 11:23
-
(74 km)
Napotykamy tam kolegę który zdobył rowerem Portugalię i to w zaledwie 44 dni. Dane czasowo
kilometrowe oraz porównanie z czasem Mikołaja (+40
minut) powodują moją autorską rezygnację
z prób zdobycia 6. O pobliskiej 4 wszak już dawno temu
zapomnieliśmy. Gumieniec, Suchorze i Mielno to kolejne
napędowe popisy Romka.
18 - 12:09
-
(87 km)
Na punkcie nam wielką przyjemność pozdrowić sędzinę Agę,
napotykam też Phantoma z RwM - popatrz jak to mnie znają.
Mikołaj jadąc jak się potem okazało przez 4 nadal ma
nad nami przewagę. W
walce o honor drużyny powstaje decyzja o radykalnym
rozwiązaniu, jedziemy na bardzo odległą 19. Następuje
walka z wiatrem oraz bólem
głowy Michała który na stacji paliw tankuje porcję
aspiryny. Pęka rowerowa setka. W miejscowości Barnowo pozdrawia nas Jarek Pachulski który przeprowadza
inspekcję sklepu. W okolicach punktu motamy się
niesamowicie, mapa zakłada jedną fajną ścieżkę. Pęta się
tu po lesie całkiem sporo osób które bynajmniej nie wyglądają na
grzybiarzy. Rzeczywistość powoduje, że gubimy
Remigiusza. W zamian pokazuje się nam stado sarenek
które wiedzą dokładnie gdzie jest punkt i wiedzione
instynktem natury trzymają się
od niego z daleka.
Tylko opatrzność pozwala mi po długim błądzeniu wśród
gąszczu przecinek dojrzeć dym z punktowego
ogniska.
19 - 13:53 - (114 km)
Remigiusz cwana bestia posługująca się kompasem był tu
18 minut przed nami, to się nazywa nawigacja. Na punkcie
spotykam budowniczego trasy Maratonu Kadyńskiego Jarka
Mytycha, leży sobie i delektuje się kabanosem. Przez
Jutrzenkę zamierzam poprowadzić współtowarzyszy do
Krosnowa. Nawigacja kolejny raz pada całkowicie i
jadąc polami lądujemy w miejscowości Borzytuchom. Pal licho
nadrobione kilometry i zmarnowany czas, najważniejsze
abyśmy zdrowi byli !!! Odnajdujemy wspomniane Krosnowo,
po kilku kilometrach precyzyjnie wjeżdżamy w
odpowiednią przecinkę i spokojnie dojeżdżamy w okolice
jeziora Głębokiego. Zjazd do punktu następuje intuicyjne i bardzo spontanicznie.
15 - 14:59
- (132 km)
Na punkcie odnajdujemy
Remigiusza. Siedzi smutny i spokojnie zajmuje się
konsumpcją. Przerywamy mu swoistą sjestę.
Dochodzimy
do wniosku, że nie zadawala nas dotychczasowe
osiągnięcie 10/36. Czas
jest sędzią niby sprawiedliwym lecz na pewno nieprzekupnym.
Połączone siły dodają nam kolejny raz animuszu.
Przejeżdżając przez Niepoględzie, Budowo, Motarzyno,
Kotowo odnajdujemy ostatni tłusty punkt.
20 - 15:48
-
(146 km)
Wstępna narada "politbiura" zaleca zbadanie 16 która
ponoć ukryta jest pośród torfowiska. Wkrótce rozum
podpowiada plan bardziej prosty czyli zbliżenie się do
Doliny Słupi. Po wypróbowanej przed chwilą trasie mijamy Kotowo,
Motarzyno i niczym husaria przez Niemczewo napieramy w kierunku
Konradowa. Proste i bardzo skuteczne rozwiązanie kończy
się powodzeniem.
11 - 16:28
- (157 km)
Obsługa na punkcie piecze na ognisku kiełbaski. W tym
momencie ślinka nam cieknie okrutnie. Nie bacząc na
aspekty kulinarne wybywamy z tego uroczego miejsca
bardzo szybko. Dodatkowo
porywamy z punktu niejakiego Borutę który okazuje się
być naszym wielkim fanem.
Prostej drogi na kolejny punkt nie wypada opisywać. Pod koniec zaskakuje nas jedynie asfalt w środku lasu
prowadzący wprost do elektrowni Krzynia.
3 - 16:47 -
(162 km)
Tymże asfaltem wycofujemy się, by na pobliskiej
krzyżówce pożegnać Michała (zjeżdżając do Kobylnicy
zalicza jeszcze honorowo 1). Kierując się na Starnice
bardzo intensywnie myślimy o kolejnym punkcie.
Wjeżdżając w las robimy się cholernie czujni. Strzelcy
wyborowi trafiają w 10.
10 - 17:20
- (172 km)
Szczerze przyznam, że nawet nie zauważam opisywanego w rozkładzie jazdy
bagienka.
Wydostajemy się przez Krzywań na szosę prowadzącą do
Słupska.
Robi się lekka szarówka. Decyzją grupy
postanawiamy udać się w kierunku bazy.
Zapewne w odruchu
desperacji wyssanej z mlekiem mojej wspaniałej Mamy zdecydowałbym się
jeszcze na samotne zdobycie punktu 7. Wcześniej
postradałem jednak swoje trzecie oko w postaci
przedniego oświetlenia, Nie ma jednak
czego żałować gdyż na drodze pojawia się coraz więcej
rowerowych światełek. Atmosfera "Wielkiego 13 Finiszu"
pozwala na lekkie łamanie wszelakich
przepisów. W tym miejscu składam podziękowania
współuczestnikom ruchu za wielką wyrozumiałość -
dziękuję i przepraszam.
Widzę jak Roman
ostro finiszuje. Kilka metrów przed metą bractwo krzyczy do mnie "Darecki wjeżdżaj na metę".
Czekając na Remigiusza postanawiam jeszcze przestudiować mapę. Sędzina próbuje
wyrwać mi z rąk kartę startową. Trwało to całe długie
lecz bezpieczne dwie minuty.
Trzynasty już raz przeżywam radosny
moment przekroczenia linii mety.
Prezesie, zadanie zostało wykonane - zaliczyliśmy punkt
kontrolny i wróciliśmy przed limitem czasu.
META
- 18:07
Chyba nikt z zawodników będąc
jeszcze w szoku nie czuje błotnistej mazi
przyszkolnej łąki.
Nadszedł czas tradycyjnych rozmów i porównań.
Budowniczy TR pilnie poszukiwany !!! Całość imprezy przenosi się teraz
pomału pod
prysznice, na stołówkę i salę sportową. Jest o czy rozmawiać. Jako niepokorny
tradycyjnie pałętam się po organizacyjnie zakazanych rewirach.
PODZIĘKOWANIA I
POZDROWIENIA:
Dziękuję: Magdalenie za startowe pozdrowienia oraz za urocze
chodzenie o kulach, nierozpoznanemu organizatorowi za
chęć pożyczenia siekiery, Bartkowi (jednak za trasę),
Karolowi za mapę :-)
Dziękuję: Mikołajkowi za psychologiczne wsparcie i
kondycyjne przygotowania, Remigiuszowi za TIM mający za
zadanie rozbicie układu Harpagana, Romanowi za asfaltowe
szaleństwa i pierwszą pomoc, Michałowi za ból głowy ...
Pozdrawiam pozostałych organizatorów H34 ze szczególnym
uwzględnieniem obsługi punktu informacyjnego.
Pozdrawiam także wszystkich uczestników Harpagana nie
stosując podziału na tych co pozdrawiali i zwykłych
burków.
Czas mety
11:37, czas jazdy 9:33. Przejechałem 187 kilometrów z
średnią prędkością 19,54 km/h. Maksymalna prędkość 50
km/h. Zaliczyłem 14/20
kontrolnych punktów, zbierając 48/60 punktów
przeliczeniowych.
Jechałem
jako "Darecki ESR" &
GRT w Teamie TIM QUATTRO K
... robota dobrze poszła Szefie, co nie ?
Według wyników wstępnych
H34 jestem 7 !
Darecki
|