35 HARPAGAN - TR
ŁĘCZYCE - 19.04.2008


... A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE

Okolice bazy w Łęczycach zdawały się być dziwnie znajome. Pamiętałem je z mojej harpaganowej inicjacji. Wspólnie z Mareckim skusiłem więc podstępnie do udziału w Harpaganie Tomka Jurewicza w myśl hasła, że "kiedyś musi być ten pierwszy raz".
Nad całością moich harpaganowych przygotowań tradycyjnie czuwała moja kochana, cierpliwa, wyrozumiała, niezastąpiona i niezawodna Kamisia. Przygotowaniami kondycyjnymi zajął się zaś czynnie nieposkromiony rowerowy użytkownik trasy Elbląg - Dzierzgoń czyli Wielki Trener Mikołaj (jego zaś dopingowały Basia i Otylka).

Baza jak baza, jest OK. Krótka chwilka w sekretariacie, moment w Centrum RwM i już trzeba przygotowywać się do startu.

START - Wyższa konieczność powoduje 15 minutowe opóźnienie które wpływa bojowo na uczestników. Problem z wybraniem słusznej marszruty okazał się tym razem na tyle poważny i skomplikowany, że z miejsca startu zostaję imiennie wyproszony (wręcz wygoniony) przez organizatorkę Magdę. Wyruszam całkiem spokojnie w grupie ostatnich niezdecydowanych strukturalnych niedobitków.
Skład owych niedobitków z którymi miałem wielki zaszczyt wyruszyć: 731 - Remigiusz, 747 - Roman, 504 - Tomek, tajemnicza zawodniczka 759 oraz
beznumerowy obserwator Marecki. Wariant południowy kieruje nas na Godętowo. Początkowa średnia jest zupełnie przyzwoita jednak wspinaczka z buta kładzie ją na łopatki lecz owocuje zdobyciem pierwszego punktu.
  9  - 7:12 - (4 km)
Wiem doskonale jak niezawodnie dotrzeć na kolejny punkt oznaczony przez organizatorów jako "parszywa 13" - (słownie trzynastka). Musimy zupełnie świadomie stracić uzyskaną wysokość by wrócić do asfaltu. Marecki podczas zjazdu zachwala swój nowy rowerek który trzyma się znakomicie szutrowej drogi. Punkt znajduje się dokładnie tam gdzie 2 lata temu zagrzałem się bardzo mocno na starcie 31 Harpagana. Tajemnicza zawodniczka niestety zostaje z tyłu. Teraz by zdobyć wieżę widokową na Jeleniej Górce jadę trochę innym wariantem, który wówczas o mały włos nie rozpętał Wielkiego Powstania Rowerowego. Banda z Lawiną i Mikim mija nas na zjeździe. Napotkany Jankes pyta się czy aby dobrze jedziemy. Wiem, że wiem co robię!
13 - 7:52 - (13 km)
Na szczęście tym razem nie trzeba wdrapywać się na samą wieżę by uzyskać perforację karty. Wybywamy z miejsca wariantem po schodkach i zamiast na wcześniej zaplanowaną 12 przez moje ulubione Paraszyno Remigiusz proponuje udać się podstępnie w kierunku czegoś bardziej tłustego. Błądzimy trochę po lesie. Borówko, Nawcz, Dzięcielec. Prowadzę stawkę i dziwię się dlaczego oni tak się guzdrzą i do tego jeszcze okropnie wrzeszczą. O kuźwa, moja droga dociera do lasku, a ja widzę jak grupa porusza się równolegle do mnie jakieś 200 metrów na północ. Od czego ma się mocne buty, pokonuję przez oziminę kawałek pola. Zadowolenie :-)
20 - 8:40 - (24 km)
Z punktu wybywamy nadzwyczaj szybko.
Podczas mijanki z Leszkiem Pachulskim ten krzyczy donośnie coś w stylu - " macie trochę miodu ". No wybacz stary przyjacielu, ale aż tak przygotowany to ja nie jestem. Rozpoczynamy wspaniałe asfaltowe zjazdy i odnajdujemy kolejny punkt.
  6 - 9:10 - (35 km)
Tu spotykamy osobnika niesamowicie ubłoconego który mówi, że 16 najlepiej zaliczać od wschodu. Teraz dopiero rozumiem wcześniejsze słowa Leszka. Nic nie było związane z miodem lecz wyłącznie ze wschodem i brzmiało jak się wydaje - "szesnastkę bierzcie od wschodu". Dobrego Harpagana poznasz po przyjaznym okrzyku. Przez Lębork grupa jedzie pełna animuszu i podziwia miasteczko. Asfalt asfaltem lecz pora odbić w teren. Nawet od wschodu błotko jest wspaniałe. W ferworze walki czysto azymutowej pokonujemy nawet mały strumyk i urocze bagienka.
16 - 9:58 - (47 km)
Po wyjściu z zaczarowanego lasu jedziemy, a właściwie idziemy po polu. W dali widać rząd drzew gdzie niechybnie przebiega droga.
Marzą mi się pobliskie Garczegorze znane doskonale z harpaganowej inicjacji. Marzenia czasami się spełniają. Prujemy na północ asfaltem do miejscowości Łebień i dalej przez Kopaniewo i Zdrzewno gdzie widać stary wiatrak. Jedziemy na czuja podrzędną drogą której nie ma na mapie w kierunku punktu. Punkt jednak o dziwo jest.
10 - 11:03 - (62 km)
Prosta taktyka wyklucza zaliczenie chudej 4 i nakazuje mocny wariant morski. Do asfaltu wracamy już trochę rozsądniej,
bogatsi w świeżo nabyte doświadczenia terenowe. Kierunek Stilo jak w 2001 roku nie przysparza żadnych nawigacyjnych problemów. Problem kładącym jest na tym odcinku kurtka Tomka bujająca się na bagażniku. Tomek wcale nie narzeka, jedna minutka załatwia problem kurtki oraz pozostałe sprawy o podłożu urologicznym :-) Tym razem w składzie grupy nie ma żadnych podejrzanych moherów. Jedziemy wytrwale by osiągnąć stajnię leśną, jest sporo piachu. Rzekłbym jest mnóstwo wspaniałego piachu.
19 - 12:30 - (85 km)
Jakież jest nasze zdziwienie gdyż nazwa punktu ma się tyle co
"piernik do wiatraka" lub jak kto woli "warchlak do żonkila". Na propozycję jazdy plażą odpowiadam zdecydowanie nie. Jest piękna droga lecz po kilometrze zanika i jej niestety nie ma. Wygląda to na "ścieżkę łosia" więc dzielnie przedzieramy się przez nadmorskie zarośla, musi być już niedaleko do terenów znanych i lubianych. Jeden z przyczepnych kolegów który co jakiś czas pojawia się przy nas i znika, mówi słowa podnoszące mnie na duchu - "ale Wy to zapierdalacie". Może i ma rację. W Lubiatowie próbujemy zatankować, wieś niestety o tej porze zażywa totalnej sjesty.
11 - 13:34 - (99 km)
Na punkcie napotykamy niespodziewanie Lidera. Gratuluję mu osobiście Rankingu Wszechczasów Rowerowego Harpagana. Mam nadzieję, że uzupełniać będzie go o każdą kolejną edycję. W drodze powrotnej udaje się dotankowanie płynów w Lubiatowie więc ruszamy niczym Kubica z pit-stopu F-1. My jednak wspaniałymi leśnymi duktami w kierunku Białogóry.  Potem jeszcze dalej i dalej, piękne tereny i kierunek właściwy.
18 - 14:53 - (117 km)
Zdobyty punkt napawa ogromnym optymizmem. Słysząc, że droga w okolice Żarnowca jest kiepskiej jakości Remigiusz proponuje by kawałek zawrócić i spróbować wariantu przez Wierzchucińskie Bagna. Widzieliśmy wszak ładną odbitkę. Remigiusz mistrzowsko nawiguje po nieoznaczonej na mapie drodze. Pokonujemy dwa płoty i wyjeżdżamy jakże ślicznie po jumbach na południu jeziorka Żarnowieckiego. Wierzchucino, Słuchowo, zostaję nieco z tyłu za grupą czterech pancernych szosowych napieraczy. Dojazd leśny do punktu nie sprawia większych trudności.
14 - 16:02 - (139 km)
Wyjazd niestety okazuje się nieco skomplikowany, gdyż postanawiamy nie kierować się pospolitym instynktem stadnym. W zamian za to mamy możliwość obejrzenia kilku wspaniale wykonanych tabliczek szlakowych umieszczonych w środku lasu. Jedna z nich pokazuje dziwny kierunek na Łętowo. Przejeżdżając jakiś czas później przez Mierzyno podejmuję osobistą i bardzo trudną decyzję o rezygnacji z próby zdobycia ostatniego planowanego tłustego punktu. Postanawiam odbić na wariant leniwej orientacji.
  8 - 16:54 - (150 km)
Żegnamy z żalem mocnych kompanów Remigiusza i Romana którzy odjeżdżają w siną dal realizując swój cel. Przez Dąbrówkę Małą jedziemy zdecydowanie w kierunku południowym. Zdobycie 15 nie jest wcale proste. Na mapie jedna droga w rzeczywistości jest tego w okolicy rezerwatu przyrody całe mnóstwo. Szczęśliwie odnajdujemy.
15 - 17:34 - (162 km)
Czas jest wysoce w porządku, więc jeszcze
pozwalam sobie ma jednopunktową szarżę. Przedzieramy się leśnymi drogami wyposażonymi w małe mostki o charakterze przepustów. Przejeżdżamy przez Dąbrowę Brzezińską i do punktu docieramy drogą pełną gałęzi po wycince.
  3 - 18:06 - (168 km)
Na punkcie przebywamy tyle ile trzeba czyli bardzo krótko. Do asfaltu wracamy lepszym wariantem przez Wysokie, dalej spokojnie przez Kaczkowo do punktu kulminacyjnego zwanego w tym przypadku metą.
META - 18:30 - (176 km)
Czas mety 11:45, czas jazdy 9:58. Przejechałem 176 kilometrów z średnią prędkością 17,54 km/h. Maksymalna prędkość 50 km/h. Zaliczyłem 13/20 kontrolnych punktów, zbierając 45/60 punktów przeliczeniowych.

W okolicach szkoły trwa zbiórka wszystkich świętych rowerzystów. Widzę wielu znajomych, miedzy innymi: Boba, Kozę i Tygriskrisa. Widzę Mavica kontemplującego nad brakiem siodełka w rowerze Wikiego. Pojawia się Lawina i wspólnie czekamy na Mikołaja. Wielu napotkanych zawodników twierdzi stanowczo, że tego Harpagana potraktowali zupełnie lajtowo. O godzinie mety 00:00 wiemy, że Mikołaj lekko przekombinował.

Tradycyjnie spędzamy jeszcze trochę czasu w okolicach łaźni i stołówki, a ja dodatkowo pałętam się jeszcze po organizacyjnie zakazanych rewirach szkoły. I to by było na tyle.

Tym razem dziękuję i pozdrawiam wszystkich nie wyłączając nawet tych którzy "mocno trzymali za mnie kciuki" ...

... I TRADYCYJNIE STWIERDZAM, ŻE BYŁO WYJATKOWO PIĘKNIE     


 


 DZIAŁ HARPAGAN