... A MIAŁO BYĆ TAK
PIĘKNIE
Okolice bazy w Łęczycach
zdawały się być dziwnie znajome. Pamiętałem je z mojej harpaganowej
inicjacji. Wspólnie z Mareckim skusiłem więc podstępnie do
udziału w Harpaganie Tomka Jurewicza w myśl hasła, że
"kiedyś musi być ten pierwszy raz".
Nad całością moich harpaganowych przygotowań tradycyjnie
czuwała moja kochana, cierpliwa, wyrozumiała, niezastąpiona i niezawodna Kamisia. Przygotowaniami kondycyjnymi
zajął się zaś czynnie nieposkromiony rowerowy użytkownik trasy
Elbląg - Dzierzgoń czyli Wielki Trener Mikołaj (jego zaś
dopingowały Basia i Otylka).
Baza jak
baza, jest OK. Krótka chwilka w
sekretariacie, moment w Centrum RwM i już trzeba
przygotowywać się do startu.
START -
Wyższa konieczność powoduje 15 minutowe opóźnienie które
wpływa bojowo na uczestników. Problem z wybraniem słusznej marszruty okazał
się tym razem na tyle poważny i skomplikowany, że z
miejsca startu zostaję imiennie wyproszony (wręcz
wygoniony) przez organizatorkę Magdę. Wyruszam całkiem
spokojnie w grupie ostatnich niezdecydowanych
strukturalnych niedobitków.
Skład owych niedobitków z którymi miałem wielki zaszczyt
wyruszyć: 731 - Remigiusz,
747 - Roman, 504 - Tomek,
tajemnicza zawodniczka 759 oraz
beznumerowy obserwator Marecki. Wariant południowy kieruje
nas na Godętowo. Początkowa średnia jest zupełnie przyzwoita
jednak wspinaczka z buta kładzie ją na łopatki
lecz owocuje zdobyciem pierwszego punktu.
9 - 7:12 -
(4 km)
Wiem doskonale jak niezawodnie dotrzeć na
kolejny punkt oznaczony przez organizatorów jako "parszywa
13" - (słownie trzynastka). Musimy zupełnie świadomie stracić uzyskaną
wysokość by wrócić do asfaltu. Marecki podczas zjazdu
zachwala swój nowy rowerek który trzyma się znakomicie
szutrowej drogi. Punkt znajduje się
dokładnie tam gdzie 2 lata temu zagrzałem się bardzo
mocno na starcie
31 Harpagana. Tajemnicza zawodniczka niestety zostaje z
tyłu. Teraz by zdobyć wieżę widokową na Jeleniej Górce jadę trochę innym wariantem, który wówczas
o mały włos nie rozpętał Wielkiego Powstania Rowerowego. Banda z
Lawiną i Mikim mija nas na zjeździe. Napotkany Jankes pyta się czy
aby dobrze jedziemy. Wiem, że wiem co robię!
13 - 7:52
- (13 km)
Na szczęście tym razem nie trzeba wdrapywać się na samą
wieżę by uzyskać perforację karty. Wybywamy z miejsca
wariantem po schodkach i zamiast na wcześniej
zaplanowaną 12 przez moje ulubione Paraszyno Remigiusz
proponuje udać się
podstępnie w kierunku czegoś bardziej tłustego. Błądzimy trochę po
lesie. Borówko, Nawcz,
Dzięcielec. Prowadzę stawkę i dziwię się dlaczego oni
tak się guzdrzą i do tego jeszcze okropnie wrzeszczą. O kuźwa,
moja droga dociera do lasku, a ja widzę jak grupa porusza się
równolegle do mnie jakieś 200 metrów na północ. Od czego
ma się mocne buty, pokonuję przez oziminę kawałek pola.
Zadowolenie :-)
20 - 8:40 -
(24 km)
Z punktu wybywamy nadzwyczaj szybko.
Podczas mijanki z Leszkiem Pachulskim ten
krzyczy donośnie coś w stylu - " macie trochę miodu ". No wybacz
stary przyjacielu, ale aż tak przygotowany to ja nie jestem.
Rozpoczynamy wspaniałe asfaltowe zjazdy i odnajdujemy
kolejny punkt.
6 - 9:10
- (35 km)
Tu spotykamy osobnika niesamowicie ubłoconego który
mówi, że 16 najlepiej zaliczać od wschodu. Teraz dopiero
rozumiem wcześniejsze słowa Leszka. Nic nie było
związane z miodem lecz wyłącznie ze wschodem i brzmiało
jak się wydaje - "szesnastkę
bierzcie od wschodu". Dobrego Harpagana poznasz po
przyjaznym okrzyku. Przez Lębork grupa jedzie pełna
animuszu i podziwia miasteczko. Asfalt asfaltem lecz
pora odbić w teren. Nawet od wschodu błotko jest
wspaniałe. W ferworze walki czysto azymutowej pokonujemy
nawet mały strumyk i urocze bagienka.
16 - 9:58
-
(47 km)
Po wyjściu z zaczarowanego lasu jedziemy, a właściwie
idziemy po polu. W dali widać rząd drzew gdzie
niechybnie przebiega droga.
Marzą mi
się pobliskie Garczegorze znane doskonale z harpaganowej
inicjacji. Marzenia czasami się spełniają. Prujemy na północ asfaltem
do miejscowości Łebień i dalej przez Kopaniewo i
Zdrzewno gdzie widać stary wiatrak. Jedziemy na czuja podrzędną
drogą której nie ma na mapie w kierunku punktu. Punkt
jednak o dziwo jest.
10 - 11:03
-
(62 km)
Prosta taktyka wyklucza zaliczenie chudej 4 i nakazuje
mocny wariant morski.
Do asfaltu wracamy już trochę rozsądniej,
bogatsi w świeżo nabyte doświadczenia terenowe. Kierunek Stilo jak w 2001 roku nie
przysparza żadnych nawigacyjnych problemów. Problem
kładącym jest na tym odcinku kurtka Tomka bujająca się na bagażniku.
Tomek wcale nie narzeka, jedna minutka załatwia problem
kurtki oraz pozostałe sprawy o podłożu urologicznym :-)
Tym razem w składzie grupy nie ma żadnych podejrzanych
moherów. Jedziemy wytrwale by osiągnąć stajnię leśną,
jest sporo piachu. Rzekłbym jest mnóstwo wspaniałego
piachu.
19 - 12:30
-
(85 km)
Jakież jest nasze zdziwienie gdyż nazwa punktu ma się
tyle co
"piernik
do wiatraka"
lub jak kto woli "warchlak do żonkila". Na propozycję
jazdy plażą odpowiadam zdecydowanie nie. Jest piękna droga
lecz po
kilometrze zanika i jej niestety nie ma. Wygląda to na
"ścieżkę łosia" więc dzielnie przedzieramy się przez
nadmorskie zarośla, musi być już niedaleko do terenów znanych i lubianych. Jeden z
przyczepnych kolegów który co jakiś czas pojawia się
przy nas i znika, mówi
słowa podnoszące mnie na duchu - "ale Wy to zapierdalacie". Może i ma rację. W Lubiatowie próbujemy zatankować, wieś niestety o tej
porze zażywa totalnej sjesty.
11 - 13:34
-
(99 km)
Na punkcie napotykamy niespodziewanie Lidera. Gratuluję
mu osobiście Rankingu Wszechczasów Rowerowego Harpagana.
Mam nadzieję, że uzupełniać będzie go o każdą kolejną
edycję. W drodze powrotnej udaje się dotankowanie płynów
w Lubiatowie więc ruszamy niczym Kubica z pit-stopu
F-1. My jednak wspaniałymi leśnymi duktami w
kierunku Białogóry. Potem jeszcze dalej i dalej, piękne
tereny i kierunek właściwy.
18 - 14:53 - (117 km)
Zdobyty punkt napawa ogromnym optymizmem. Słysząc, że
droga w okolice Żarnowca jest kiepskiej jakości
Remigiusz proponuje by kawałek zawrócić i spróbować wariantu przez Wierzchucińskie Bagna.
Widzieliśmy wszak ładną odbitkę. Remigiusz
mistrzowsko nawiguje po nieoznaczonej na
mapie drodze. Pokonujemy dwa płoty i wyjeżdżamy jakże ślicznie
po jumbach na południu jeziorka Żarnowieckiego. Wierzchucino,
Słuchowo, zostaję nieco z tyłu za grupą czterech
pancernych szosowych napieraczy. Dojazd leśny do punktu
nie sprawia większych trudności.
14 - 16:02
- (139 km)
Wyjazd niestety okazuje się nieco skomplikowany, gdyż
postanawiamy nie
kierować się pospolitym instynktem stadnym. W zamian za to
mamy możliwość obejrzenia kilku wspaniale wykonanych
tabliczek szlakowych umieszczonych w środku lasu. Jedna
z nich pokazuje dziwny kierunek na Łętowo. Przejeżdżając
jakiś czas później przez Mierzyno podejmuję osobistą i bardzo trudną
decyzję o rezygnacji z próby zdobycia ostatniego
planowanego tłustego
punktu. Postanawiam odbić na wariant leniwej
orientacji.
8 - 16:54
-
(150 km)
Żegnamy z żalem mocnych kompanów Remigiusza i Romana
którzy odjeżdżają w siną dal realizując swój cel. Przez
Dąbrówkę Małą jedziemy zdecydowanie w kierunku południowym.
Zdobycie 15 nie jest wcale proste. Na mapie jedna droga
w rzeczywistości jest tego w okolicy rezerwatu przyrody
całe mnóstwo. Szczęśliwie odnajdujemy.
15 - 17:34
- (162 km)
Czas jest wysoce w porządku, więc jeszcze
pozwalam sobie ma jednopunktową szarżę.
Przedzieramy się leśnymi drogami wyposażonymi w małe
mostki o charakterze przepustów. Przejeżdżamy przez Dąbrowę Brzezińską i do punktu
docieramy drogą pełną gałęzi po wycince.
3 - 18:06
-
(168 km)
Na punkcie przebywamy tyle ile trzeba czyli bardzo
krótko. Do asfaltu wracamy lepszym wariantem przez Wysokie,
dalej spokojnie przez Kaczkowo do punktu kulminacyjnego zwanego w
tym przypadku metą.
META
- 18:30
-
(176 km)
Czas mety
11:45, czas jazdy 9:58. Przejechałem 176 kilometrów z
średnią prędkością 17,54 km/h. Maksymalna prędkość 50
km/h. Zaliczyłem 13/20
kontrolnych punktów, zbierając 45/60 punktów
przeliczeniowych.
W
okolicach szkoły trwa zbiórka wszystkich świętych
rowerzystów. Widzę wielu znajomych, miedzy innymi: Boba, Kozę i Tygriskrisa. Widzę Mavica
kontemplującego nad brakiem siodełka w rowerze Wikiego.
Pojawia się Lawina i wspólnie czekamy na Mikołaja. Wielu
napotkanych zawodników twierdzi stanowczo, że tego
Harpagana potraktowali zupełnie lajtowo. O
godzinie mety 00:00 wiemy, że Mikołaj lekko
przekombinował.
Tradycyjnie spędzamy
jeszcze trochę czasu w okolicach łaźni i stołówki, a ja
dodatkowo pałętam się
jeszcze po organizacyjnie zakazanych rewirach szkoły.
I to by było na tyle.
Tym razem dziękuję i pozdrawiam wszystkich nie
wyłączając nawet tych którzy "mocno trzymali za mnie kciuki"
...
... I
TRADYCYJNIE STWIERDZAM, ŻE BYŁO
WYJATKOWO PIĘKNIE
|