36 HARPAGAN - TR
SIERAKOWICE - 18.10.2008


Tym razem Mikołaj zaskoczył transportowo podstawiając auto które umożliwia przewóz rowerów bez rozkręcania. Małym mankamentem jest brak sprzętu grającego więc Miki jako dusza towarzystwa często intononuje przeróżne melodie z wyraźnym akcentem na hicior "Jak janioła głos". Wspólnie z Lawiną wysłuchiwaliśmy tego w całkowitym spokoju. Tylko patrzeć jak zobaczymy Mikołaja na wiosnę w programie TV 37 Harpagan - "Gwiazdy śpiewają na Harpaganie kontynuując mocne ściganie".
Jakieś dziesięć kilometrów przed Sierakowicami napotykamy grupę piechurów którzy zmuszeni byli poddać się. Teraz okupując przystanek PKS myśleli jedynie o bezbolesnym powrocie do bazy Harpagana. W przypływie dobroci zabieramy na nasz pokład dwóch osobników celem zasięgnięcia języka.
W samej bazie codzienna tym razem zielona atmosfera. Normalne kolejki do punktu informacyjnego, do wrzątku, do kibelka. Normalna i pełna harpaganowej energii Szefowa Magda, normalny ubłocony Flash, normalny nieogolony Jankes.

Chaotyczną relację pod tytułem "18 sekund do godziny ZERO" czas zacząć.

START - Gdy podjeżdżam na miejsce startu okazuje się, że już są wydawane mapy. Panuje więc w moim sektorze zaskakująco totalny luz przy koszu z mapami. Mój pierwotny plan "Bartkowego objazdu kaszubskich jezior" w pierwszej chwili zakłada jedynie słuszną koncepcję wyjazdu w kierunku 9. Będąc do cna "miętkim" za namową Remigiusza (692) postanawiam zacząć jednak kolejną przygodę według jego planu od 16. Stawkę tuż za Sierakowicami na południowy-wschód czyli ku zamierzającemu wzejść słońcu zaczyna ciągnąć Romek (666). Chyba coś w tym diabelskim numerze jest, gdyż już na początku zaczynam mieć pierwszą zadyszkę. W takim tempie to ja długo nie wytrzymam. Tempo zostaje jednak ustabilizowane do poziomu zrobienia  fotek w locie. Po małej nawigacji podwórkowej w Łączyńskiej Hucie jedziemy już spokojnie na punkt.
16 - 7:17 - (17 km)
Przybywamy tu jako pierwsi z całej harpaganowej stawki
. Zdobycie urokliwego półwyspu przez naszą rozpasaną grupę powoduje że tło wspaniałej przyrody rozświetlają pierwsze promienie słońca. Z półwyspu konieczny jest odwrót. Przez Borzestowką Hutę mkniemy do Reskowa. To co podaje Remik w Cieszeniu jest wprost niewiarygodne, podjazd miejscami ma 15% nachylenia! Wspominam jednak pobliskie zjazdowe serpentyny pokonywane przez Kożyczkowo do Garcza podczas 29 Harpagana i niczemu się nie dziwię. Skraj lasu i mała ścinka w dół do jeziora Osuszyno. Brak drogi nadrabiam ostrym ślizgiem bocznym i o mały włos nie fikam kozła widząc punkt.
12 - 7:58 - (29 km)
Czeka nas wspinaczka pod górę po śliskim podłożu pokrytym liśćmi. Znając trudną technicznie przecinkę do Staniszewa nie waham się jednak ani chwili. W okolicach Starej Huty krótki moment zastanowienia i robimy pierwszy tego dnia tłusty punkt podążając śladem licznych piechurów i bikerów. Gliniasty wąwóz i zaraz punkt określony jako "Plac Drwali".
18 - 8:42 - (41 km)
Tu napotykamy sam kwiat jesiennych harpaganowych drwali. Na czele niczym Marszałek Wielki Koronny,
Wiki (625). Zaraz za nim duet braci prawie Cugowskich - czytaj: Pachulskich (603 & 604). Kilka fotek i ruszamy w kierunku Miłoszewa. Chociaż ostatnio byłem w tej okolicy to jednak tym razem ze względów merytorycznych nie decyduję się na zaliczenie kolejnego punktu oznaczonego 5, który jak się potem okazało do najłatwiejszych nie należał. Jadąc na miarę sił, prowadzę konwersację z Jarkiem Pachulskim jednocześnie staram się gonić oddalającą się zgraną brygadę R&R. Daję się uśpić i przegapiam w Mirachowie moją drogę.  Szybko naprawiam błąd i docieram leśnym asfaltem do Kamienicy Królewskiej. Nieskomplikowana nawigacja i na punkcie widzę ponownie brygadę R&R.
  9 - 9:47 - (63 km)
Dogoniłem ich ponieważ weszli w konszachty towarzyskie z Michałem "Mickey" Nowaczykiem (760).
Niestety nie pozwolili mi nawet na złapanie głębszego oddechu. Zagrzewany do dalszej walki ruszam z bandą przez: Pałubice, Załakowo, Łyśniewo. Przebijamy się do miejscowości Kowale jakąś podejrzaną drogą by osiągnąć kolejne szczęście.
10 - 10:36 - (75 km)
Bezpardonowo wyjeżdżamy do asfaltu prowadzącego w kierunku Gowidlina. Skrót omijający Gowidlino jest niestety nie do rozpoznania (liczne budowy). Dalsza nawigacja w podstawowej kwestii obranego kierunku jest poprawna. Sam punkt został jednak schowany w lesie z prawdziwą premedytacją. Późniejsza dyskusja na forum Harpagana dowodzi, iż mieliśmy ogromne szczęście. Jadąc leśnym duktem zerkaliśmy cały czas w prawo i nic. Miki w pewnym momencie informuje, że chyba coś widział. Patrzymy i nic. Patrzymy ponownie i znów nic. Usłyszany podejrzany dźwięk nie był jednak głosem na puszczy. Może to grał Wojski ?
17 - 11:03 - (83 km)
Zdobycie punktu schowanego jak przystało na Harpagana raduje nas bardzo mocno. Krótka sesja zdjęciowa nie zakłóca dalszej marszruty. Ruszając w kierunku następnego punktu odczuwamy lekką jesienną mżawkę która okazuje się być przejściowa. Nawigacja w Borku jest na pierwszy rzut oka bardzo prosta jednak udaje się nam nadłożyć niepotrzebnie mały kilometr.
  6 - 11:35 - (91 km)
Na punkcie rozpoznając diabelski numer podejrzanie warczy na Romka piesio o powabnej nazwie Matylda. Matylda wchodzi w skład grupy sędziowskiej. Przełożenie mapy pokazuje jak perfidnie ułożona jest dalsza część południowych punktów. Przekładając na język rowerowy, trzeba się sporo najeździć by zdobyć coś konkretnego. Wyruszamy z punktu trochę inną drogą. Na dobry początek tuż po dotarciu do asfaltu trio R
&R&M zaczyna mi odjeżdżać. Tablica Kistowo powoduje Harpaganowe wspominki sprzed lat. W Sulęczynie w całkowitej samotności pęka moja kilometrowa setka. Po drodze na Węsiory zaczynają się pierwsze kurcze. W sklepie zaopatruję się w środek przeciwbólowy który zamierzam zażyć na najbliższym postoju. Pojawiają się jakieś kurhany i jezioro.
15 - 12:34 - (108 km)
Z punktu akurat wyrusza ścigana przeze mnie ekipa
R&R&M. Nie mam więc czasu na kurację. Niestety pomimo ostrego startu nie udaje się mi uzyskać ponownego kontaktu wzrokowego z wymiataczami. W drodze powrotnej na Węsiory łapię języka który twierdzi, że bród na przeprawie jeziora Mausz jest dla zwykłego śmiertelnika do pokonania. Wkrótce kolejny śmiertelnik stwierdza, że nawet majtek sobie nie zamoczył. Jechałem, jechałem, aż dojechałem. Po naocznej obserwacji i ja przystępuję do próby przeprawy. Patrzcie i wcale się nie utopiłem.
14 - 13:30 - (124 km)
Źle to nie wypadło więc w nagrodę funduję sobie najdłuższy tego dnia popas. Wyruszając mam nadzieję, że bez problemów uda się mi napierać na południe. Zachwycając się wspaniałymi jesiennymi widokami zdobywam spokojnie miejscowość Nakla i dalej bez problemu kieruję się na Skierawy. Przed miejscowością zauważam przydrożną kapliczkę, jest śliczna. Rozkojarzony lekko błądzę. Chwila zastanowienia i dalsza nawigacja jest już prosta. Widzę solidnie oznaczony tłusty punkt i sporo bikerów, a wśród  nich Anię Świrkowicz i Wojtka Szymczaka :-)
19 - 14:26 - (137 km)
Nie zauważają jak im robię fotkę w trakcie super tajnej narady. Przy drugiej już mnie widzą i uśmiechają się. Wmawiam sobie Darecki ma być krótko bo przed tobą jeszcze długa droga. Pytam czy ktoś może wali bezpośrednio na 20. Panuje głucha cisza w stylu "czego ten osobnik chce". Wracam w kierunku rakotwórczego asfaltu. Za Skierawami ponownie patrzę na kapliczkę i doznaję nagłego olśnienia. Patrzę na kartę i z wielkim zdziwieniem oraz okrutną przykrością stwierdzam, iż karta w rubryce 19 nie została potraktowana Harpaganowym Mieczem Demoklesa czyli punktowym sekatorem. Precedensowa decyzja o powrocie na punkt. Niech zgadnę, zupełnie gratisowo dostaję dobre pięć kilometrów w plecy. Moje ponowne pojawienie się na punkcie wywołuje ogromne zdziwienie. Pewnie sądzą, że tak bardzo polubiłem te okolice. Ciężko było i teraz niestety muszę nadrabiać dodatkowo zaliczone kilometry. Zatrzymuję się na chwilę przy kapliczce i robię zdjęcie. Dobrze, że do Kościerzyny mam boczy tylny wiatr który został wcześniej wyczajony na podstawie prognoz synoptyków. Jazda ciągnie się w nieskończoność. Po drodze mijam kilku rowerowych fanatyków z którymi pozdrawiamy się szczerze. Na wysokości Kornego zastanawiam się czy aby nie skorzystać w tym momencie z transportu lotniczego. Proponują mi pożegnalny gratisowy lot na Tempelhof. Niestety dziękuję i pruję co sił do Kościerzyny. Przez miasteczko przejeżdżam na czuja bocznymi uliczkam. Z lasu wyłania się zwarta i uśmiechnięta grupa
R&R&M. Na punkt dojeżdżam jednak pierwotnie od dupy strony i tym razem nie zamierzam pokonywać niczego wpław. Objazd do punktu jest banalnie prosty. Darecki spraw sobie porządne okulary, obserwuj uważniej mapę i ucz się prawdziwej nawigacji.
20 - 16:04 - (171 km)
Podziwiając piękno przyrody zabawiam tu jedynie krótką chwilę. Kolejny przejazd przez Kościerzynę wywołuje wspomnienia związane z wiosennym rajdem  Mareckiego. Tym razem nie jest jednak turystycznie. Za Kaliskami odnajduję właściwą drogę. W okolicach punktu pełna czujność i przez chaszcze docieram do wyjeżdżonej przez rowerzystów ścieżynki z której widzę już namiot.
11 - 16:46 - (183 km)
Na górę to wcale nie wyglądało. Trzęsą mi się ręce przy przekładaniu mapy.
Będąc pomny konieczności powrotu na czas do bazy wybieram wariant przez Skorzewo. Liczne rozwidlenia dróg pokonuję zupełnie "na pałę". Nie szukam już pobliskiej jedynki. Lekkie zagubienie w okolicach torów kolejowych opóźnia trochę dotarcie do Stężycy. Tutaj ostatni raz obserwuję kilometrówkę na liczniku (195 km). Jest godzina 17:30. Zdaje sobie sprawę, że mogę nie podołać wyzwaniu które brzmi - jazda z prędkością 25 km/h po asfalcie w terenie pofałdowanym. Pierwszy podjazd pod małą górkę - 18, 17, 16, 15 km/h, dochodzę do wniosku, że nie jest dobrze. Klukowa Huta tu znam rozwidlenie i wyjazd na Mściszewice. Pytanie ile się spóźnię pozostaje bez sensownej odpowiedzi. Pojawia się 30 km/h ma liczniku. Prędkość przy pokonywaniu odcinka do Tuchlina wacha się jednak bardzo mocno.  Cisnę co sił czyli tyle ile mi mama dała. Zupełnie nie kontroluję czasu, wjeżdżając jednak do Puzdrowa jestem zaskoczony, że to już. Widzę migające czerwone światełko. To musi być harpaganowy człowiek. Mkniemy razem przez ulice Sierakowic. Znam drogę na pamięć. Nagle z tyłu wyskakuje Mikołaj i mnie pogania. Jakiś blachosmrochód skutecznie blokuje mi drogę. Widzę szkołę, ogrodzenie i masę ludzi. Krzyczę głośno "wolna droga" i wpadam na metę. Sędzia któremu oddaje kartę mówi mi, że zdążyłem i jestem już bezpieczny. Przechodzę kawałek na boisko i robi mi się słodko, leżę na glebie :-)

META - 18:30 - (220 km)
Czas mety 12:00 (rekordowo późno), czas jazdy 10:45 (rekordowo długo). Przejechałem 220 kilometrów (rekordowo dużo). Średnia prędkość 20,41 km/h. Zaliczyłem jedynie 12/20 kontrolnych punktów, zbierając, aż 46/60 punktów przeliczeniowych. Kolejny piętnasty już raz wykonałem swój plan minimum.
Zostałem sklasyfikowany na 18 ponoć całkiem dobrej pozycji.

Jak się można było spodziewać po raz trzeci z rzędu nikt nie zdobył tytułu rowerowego Harpagana. Wygrał Tomek Widuchowski, Mistrz Polski w Maratonach Szosowych który właśnie uzupełnił ranking wszechczasów rowerowego Harpagana. Mój Mikołajek będąc w prawie życiowej formie wrócił mocnym akcentem do pierwszej dziesiątki plasując się tuż za podium. Zwycięzca poprzedniego Harpagana Mariusz "Lawina" Kozłowski był 9. Początkowi towarzysze zmagań, Remek & Roman zajęli 10 miejsce. Wspierający Michał "Mickey" schował się w klasyfikacji nieznacznie za mną.

Zdecydowałem się kolejny raz napisać relację, ... i tradycyjnie stwierdzam, że było to moje ostatnie Harpaganowe uczestnictwo :-)

I abyśmy zdrowi byli.

pozdrawiam Darecki     



 DZIAŁ HARPAGAN