Tytułem
wstępu.
Bardzo długo trwało spisywanie tej relacji.
Każdy kolejny start w Harpaganie jak zapewne
wszystkim wiadomo z założenia
organizacyjnego powinien być
dla uczestników nieprzewidywalny i
niepowtarzalny. Tym razem budowniczy
trasy położył zdecydowanie większy akcent na
słowo "nieprzewidywalny". Ów budowniczy,
czyli Bartek już na wstępie ze sceny w
świetle jupiterów zapodał uroczą informację,
że będzie to trasa punktów widokowych o
podłożu turystycznym oraz ogromnych
możliwościach poznawczych. Przyznam, że w
tym temacie nie skłamał. Nie dodał tylko, że
przy planowaniu trasy pomagał mu sam " Turbodynamomen
" i wyszło
jakieś 120 procentów (lub jak
kto woli procent).
Nie byłbym sobą gdybym nie zaznaczył, że z
przyczyn osobistych Reda kojarzy
mi się bardzo źle. Tu żył do 2005
Wielki Zeb z którym dane mi było jechać
w wspaniałej przyjacielskiej atmosferze podczas Harpagana dobre cztery razy.
Dodatkowo zaś całkiem niedawno podczas rekonesansu terenu czyli
TJ-preHarpagana urwałem hak przerzutki.
Licząc, że
wyczerpałem limit lokalnego nieszczęśliwego
fatum ruszyłem na swojego 17 w obecnym
żywocie Harpagana. |
|
Atmosfera porannego
startu.
Jest jakby lekko chłodno co przypomina mi
jesień 2003 i 26 Harpagana.
Pierwszy raz jak sięgam pamięcią w moim
punkcie wydawania map panuje spory
bałagan. Próbuję nawiązać kontakt z
BikeStatowym DMK77, ten jest jednak bardzo
skupiony.
Mapę wyrywam z rąk
zdezorientowanego dziewczęcia
dopiero dobrą chwilę po komendzie START.
Na mapie
jest to czego się obawiałem czyli wariant
południowy z klasycznym uwzględnieniem górek w prawym
dolnym rogu mapy - wypasionej i tradycyjnie
nieaktualnej.
Opracowanie wariantu zdobywania punktów
przebiega w dość nerwowej atmosferze.
Postanawiamy wspólnie z Remigiuszem wyjechać
się z początku na owych górkach.
START.
Ruszam w grupie z Remigiuszem, Romkiem i
Marcinem. Grupa ta posiada również swojego
kuratora rowerowego w osobie Mareckiego.
Mkniemy spokojnym tempem dyktowanym
przez Romana. W Rumii trafiamy na odcinek
drogi blokowany przez drogowców
zabawiających się w asfaltowanie (lubię
zapach świeżego asfaltu o poranku). Niezrażeni
małym korkiem kluczymy pomiędzy autami by w
końcu wylądować na chodniku. Brzemienny w
skutkach okazuje się manewr ponownego
włączenia się do ruchu. Zeskakując z ułańską
fantazją z krawężnika tracę kontakt z moją
torbą zamontowaną na kierownicy. Ułamany
zaczep Quetback nie wróży nic dobrego. Grupa
wspaniałomyślnie zatrzymuje się na czas mojego przymusowego przepaku. Po chwili stwierdzam, że
braknie mi kieszeni. Ktoś dostaje zapasową
dętkę, a inny ktoś puchę z napojem. Sama
torba ląduje na trawniku. Dalszą drogę do punktu 19
pamiętam jak przez mgłę. Wprawdzie kilka razy zerkam
na mapę wydobywaną zza pazuchy, lecz zupełnie nie wiem
gdzie jestem. Jadę na totalnego czuja i
wierzę w prowadzących. Punkt wkrótce okazuje się realną rzeczywistością nie
mającą jednak nic wspólnego z kreską na mapie.
19
Pierwszy raz powodowany decyzją o podłożu
technicznym postanawiam nie
prowadzić prywatnych zapisów statystycznych. Do 11
postanawiamy przebić się zawracając do
Rumii. Prowadzą nas bracia Bielińscy.
Jedynie małe kluczenie i dane mi jest
spotkanie na wzgórzu z słynnym harpaganowym czasowstrzymywaczem Leszkiem Pachulskim.
Tym razem Leszek wprowadza w arkana sztuki harpaganowej syna Aleksandra.
11
Dalej jedziemy nową metodą na "owo" czyli Zbychowo, Wyspowo, Gniewowo. Miała być droga
przez uroczy las, las jest, a i owszem gęsty. Po
wspaniałym zjeździe i targaniu rowerów przez
wiatrołomy okazuje się, że próbowałem
polepszyć lecz udało mi się spieprzyć. Tracę
zasięg z grupą i dalej radzę sobie już sam.
Punkt odnajduję lecz jestem wyjątkowo niezadowolony z
jego lokalizacji. Miało być ciężko lecz nikt
nie wspominał, że będą to mistrzostwa świata
w pseudo nawigacji na skali mapy.
17
Postanawiam dotrzeć do kolejnego punktu
drogą jak najmniej skomplikowaną. Jadąc
luzacko i wyrównując
oddech docieram do rogatek Wejherowa. Dalej
nudny asfalt aż do Milwina. Mój plan
zakładał przebicie się na azymut do
ambony na polanie. Napotkawszy jednak grupę
młodych gniewnych czyli Kozę, Boba, Yohasa i
kilku innych poddaję się presji tłumu i robimy
mały objazd. Trochę błądzenia i przed punktem spotykamy
Anię i Michała który potwierdza, że podjęty
ślad jest dobry. Zaraz potem widzę stojącego
na poboczu Mirka
Potockiego który wykonuje dziwne czynności i
mówi że to jedynie mała nieplanowana przerwa.
12
Na miejscu dowiaduję się, że niektórzy śmiałkowie
zdobywali go moim wcześniej planowanym
wariantem i po drodze zaliczyli przeprawę
przez strumyk. Punkt wygląda imponująco lecz
niestety nie ma czasu na większy popas.
Moja dalsza marszruta zakłada zdobycie 14
zlokalizowanej na Jeleniej Górze którą
znam doskonale. Byłem tam już dwa razy więc
idę na bardzo proste
rozwiązanie. Do realizacji tej koncepcji
udaje mi się wciągąć Yoohasa i Mirka.
Wariant północny potwierdzony brakiem
jednego mostu doprowadza nas na miejsce ulokowanej tu wieży widokowej.
14
Jestem z siebie bardzo dumny gdy jadąc dalej
bezbłędnie docieramy do Rozłazina. Przy
samym punkcie określonym jako "Lubonice -
most kolejowy" wykorzystując swoją
nadgorliwość nadkładam trochę niepotrzebnych
metrów przedzierając się przez krzaczory.
Punkt położony niezgodnie z opisem znajduje
się u podnóża starego mostu kolejowego.
18
Dotarcie do Dąbrówki Wielkiej jest proste
lecz tu pojawia się dylemat dalszej jazdy
różnymi wariantami. Yoohas rusza leśnymi
drogami na skróty, a ja z Mirkiem nieco
okrężnym asfaltem. Cieszy mnie szybkość
podjętej decyzji oraz fakt, że do
następnego punktu docieramy trochę wcześniej
niż Yoohas. Bardzo dużą zasługę w zdobyciu
punktu ma poznański JPbike. Znamy się
jedynie z Bikestats, rozpoznaję go po numerze
startowym i podczas dalszej jazdy prowadzimy
rozgawory. Wspinaczka leśnymi serpentynami
wymaga sporego wysiłku.
16
Czuję, że tym razem nie padnie z mojej
strony jakiś imponujący wynik. Aby podnieść
morale grupy do której właśnie ponownie dołączyli BoB
i Koza rzucam hasło azymut 20. Odzew
jest jednoznaczny. Docieramy do do punktu bez większych
problemów omijając bokiem cienką 4.
20
Problemy pojawiają chwilę potem. W drodze do
10 aktualność mapy kolejny raz daje się w
znaki. Po określeniu pozycji wiemy, że
nadłożyliśmy sporo drogi i musimy ostro pracować
na asfalcie. Znajdując się około 200 metrów od
punktu widzę smutnego zagniewanego bikera który
zagadany nie
puszcza pary z ust. Jesienny wczasowicz
podpowiada, że do cypla nad jeziorem to tylko przez te
krzaki bo wszyscy tam jadą tylko nikt nie
mówi po co.
Wiem, że spotkaliśmy normalnego "ludzia"
który w sposób nieskomplikowany podał prostą
informację. Zazwyczaj jak pytasz jakiegoś
gościa o drogę to poda ci całe mnóstwo
informacji oprócz tej właściwej.
10
Ewenement stał się faktem. Uroczy widok
jeziora Choczewo pobudza wyobraźnię i
snujemy mocne plany co możemy jeszcze
zdobyć. Zaczyna siąpić deszcz. Przez
Gniewino turlamy się w okolice zbiornika
elektrowni szczytowo-pompowej. Deszcz siąpi
coraz mocniej. Wiem, że długo nie pociągnę.
2
Wyrazy współczucia obsadzie punktu.
Wygwizdowo i wzmagający się deszcz
zniechęcają mnie do wdrapania się na koronę
zbiornika. Moja decyzja jak na zakończenie
rywalizacji jest bardzo prosta. Jadę w
kierunku bazy z myślą ewentualnego
zaliczenia punktu 6. Rybno - pada deszcz.
Kniewo - deszcz leje. Nie pozostawiam sobie
żadnych punktowych złudzeń. Bolszewo -
Wejherowo. Tworzą się małe grupki
Harpaganowych rowerzystów. Na prostej trasie
do Redy jacyś odważni lub nieświadomi
śmiałkowie odbijają jeszcze w kierunku 17.
Droga z lekka zapchana samochodami, w
centrum Redy ledwo udaje się wykonać
lewoskręt w kierunku bazy.
Meta.
Piknięcie czytnika i chwilę potem
czuję, że dostaję mocnych dreszczy. Po dotarciu do
wozu ledwo się ruszam. Wiem, że muszę się
sprężyć i zapakować rower oraz zrobić szybki przepak ciuchów który tym razem trwa
wieczność. Odżywam dopiero w łaźni po
kąpieli. Mogę już prawie normalnie
funkcjonować. Zapodaję chipa do czytnika
celem odtworzenia danych i
idę na posiłek. Ryż z bezpłciowym sosem,
zero smaku. Albo kucharki się nie postarały
albo ze mną jest już tak źle. Rozsiadamy się
na podłodze i w gronie wyborowych znajomków rozmawiamy sobie
o wszystkim całkiem
spokojnie.
Idąc na tradycyjne pogaduchy do Centrum
Dowodzenia po drodze odkrywam, że nie jestem ostatni
w klasyfikacji.
Moje morale znacznie rośnie. |
|
Podczas 38
Harpagana przejechałem 169 kilometrów z
średnią prędkością 16,91 km/h. Osiągnięta maksymalna
prędkość to aż 43 km/h.
Czas mety 11:36, czas jazdy 9:58.
Start - 19 - 11 - 17 -
12 - 14 - 18 - 16 - 20 - 10 - 2 - Meta.
Ustanowiłem swój najgorszy wynik punktowy wszechczasów, zaliczając jedynie 10/20 kontrolnych
punktów, zbierając marne 38/60 punktów
przeliczeniowych.
Sam zachodzę w głowę jak mogłem uplasować
się na 42 miejscu na 299 rekordowo
sklasyfikowanych zawodników.
Czyżby czuwał
nade mną słynny TurboDynamoMen ?
Dziękuję:
Mikołajowi, Remigiuszowi, Romanowi,
Marcinowi, Mareckiemu, Yoohasowi, Mirkowi,
Kozie, BoBowi, JPbike, Eli, Braciom P. oraz
wielu
innym napotkanym
na trasie.
Dziękuję: Magdzie, Karolowi, Jankesowi,
Elwirce oraz całej szalonej bandzie
ORGANIZATORÓW
|
|
38
HARPAGAN w obiektywie Dareckiego. |
I to by
było na tyle.
Czy spotkamy się podczas kolejnej edycji
Rajdu tego jeszcze nie wie nikt.
|