38 HARPAGAN - TR
REDA - 17.10.2009


Tytułem wstępu.
Bardzo długo trwało spisywanie tej relacji.
Każdy kolejny start w Harpaganie jak zapewne wszystkim wiadomo z założenia organizacyjnego powinien być dla uczestników nieprzewidywalny i niepowtarzalny. Tym razem  budowniczy trasy położył zdecydowanie większy akcent na słowo "nieprzewidywalny". Ów budowniczy, czyli Bartek już na wstępie ze sceny w świetle jupiterów zapodał uroczą informację, że będzie to trasa punktów widokowych o podłożu turystycznym oraz ogromnych możliwościach poznawczych. Przyznam, że w tym temacie nie skłamał. Nie dodał tylko, że przy planowaniu trasy pomagał mu sam " Turbodynamomen " i wyszło jakieś 120 procentów (lub jak kto woli procent).
Nie byłbym sobą gdybym nie zaznaczył, że z przyczyn osobistych Reda kojarzy mi się bardzo źle. Tu żył do 2005 Wielki Zeb z którym dane mi było jechać w wspaniałej przyjacielskiej atmosferze podczas Harpagana dobre cztery razy. Dodatkowo zaś całkiem niedawno podczas rekonesansu terenu czyli TJ-preHarpagana urwałem hak przerzutki.
Licząc, że wyczerpałem limit lokalnego nieszczęśliwego fatum ruszyłem na swojego 17 w obecnym żywocie Harpagana.

Atmosfera porannego startu.
Jest jakby lekko chłodno co przypomina mi jesień 2003 i 26 Harpagana. Pierwszy raz jak sięgam pamięcią w moim punkcie wydawania map panuje spory bałagan. Próbuję nawiązać kontakt z BikeStatowym DMK77, ten jest jednak bardzo skupiony.
Mapę wyrywam z rąk zdezorientowanego dziewczęcia dopiero dobrą chwilę po komendzie START. Na mapie jest to czego się obawiałem czyli wariant południowy z klasycznym uwzględnieniem górek w prawym dolnym rogu mapy - wypasionej i tradycyjnie nieaktualnej.
Opracowanie wariantu zdobywania punktów przebiega w dość nerwowej atmosferze. Postanawiamy wspólnie z Remigiuszem wyjechać się z początku na owych górkach.

START.
Ruszam w grupie z Remigiuszem, Romkiem i Marcinem. Grupa ta posiada również swojego kuratora rowerowego w osobie Mareckiego. Mkniemy spokojnym tempem dyktowanym przez Romana. W Rumii trafiamy na odcinek drogi blokowany przez drogowców zabawiających się w asfaltowanie (lubię zapach świeżego asfaltu o poranku). Niezrażeni małym korkiem kluczymy pomiędzy autami by w końcu wylądować na chodniku. Brzemienny w skutkach okazuje się manewr ponownego włączenia się do ruchu. Zeskakując z ułańską fantazją z krawężnika tracę kontakt z moją torbą zamontowaną na kierownicy. Ułamany zaczep Quetback nie wróży nic dobrego. Grupa wspaniałomyślnie zatrzymuje się na czas mojego przymusowego przepaku. Po chwili stwierdzam, że braknie mi kieszeni. Ktoś dostaje zapasową dętkę, a inny ktoś puchę z napojem. Sama torba ląduje na trawniku. Dalszą drogę do punktu 19 pamiętam jak przez mgłę. Wprawdzie kilka razy zerkam na mapę wydobywaną zza pazuchy, lecz zupełnie nie wiem gdzie jestem. Jadę na totalnego czuja i wierzę w prowadzących. Punkt wkrótce okazuje się realną rzeczywistością nie mającą jednak nic wspólnego z kreską na mapie.
19
Pierwszy raz powodowany decyzją o podłożu technicznym postanawiam nie prowadzić prywatnych zapisów statystycznych. Do 11 postanawiamy przebić się zawracając do Rumii. Prowadzą nas bracia Bielińscy. Jedynie małe kluczenie i dane mi jest spotkanie na wzgórzu z słynnym harpaganowym czasowstrzymywaczem Leszkiem Pachulskim. Tym razem Leszek wprowadza w arkana sztuki harpaganowej syna Aleksandra.
11
Dalej jedziemy nową metodą na "owo" czyli Zbychowo, Wyspowo, Gniewowo. Miała być droga przez uroczy las, las jest, a i owszem gęsty. Po wspaniałym zjeździe i targaniu rowerów przez wiatrołomy okazuje się, że próbowałem polepszyć lecz udało mi się spieprzyć. Tracę zasięg z grupą i dalej radzę sobie już sam. Punkt odnajduję lecz jestem wyjątkowo niezadowolony z jego lokalizacji. Miało być ciężko lecz nikt nie wspominał, że będą to mistrzostwa świata w pseudo nawigacji na skali mapy.
17
Postanawiam dotrzeć do kolejnego punktu drogą jak najmniej skomplikowaną. Jadąc luzacko i wyrównując oddech docieram do rogatek Wejherowa. Dalej nudny asfalt aż do Milwina. Mój plan zakładał przebicie się na azymut do ambony na polanie. Napotkawszy jednak grupę młodych gniewnych czyli Kozę, Boba, Yohasa i kilku innych poddaję się presji tłumu i robimy mały objazd. Trochę błądzenia i przed punktem spotykamy Anię i Michała który potwierdza, że podjęty ślad jest dobry. Zaraz potem widzę stojącego na poboczu Mirka Potockiego który wykonuje dziwne czynności i mówi że to jedynie mała nieplanowana przerwa.
12
Na miejscu dowiaduję się, że niektórzy śmiałkowie zdobywali go moim wcześniej planowanym wariantem i po drodze zaliczyli przeprawę przez strumyk. Punkt wygląda imponująco lecz niestety nie ma czasu na większy popas. Moja dalsza marszruta zakłada zdobycie 14 zlokalizowanej na Jeleniej Górze którą znam doskonale. Byłem tam już dwa razy więc idę na bardzo proste rozwiązanie. Do realizacji tej koncepcji udaje mi się wciągąć Yoohasa i Mirka. Wariant północny potwierdzony brakiem jednego mostu doprowadza nas na miejsce ulokowanej tu wieży widokowej.
14
Jestem z siebie bardzo dumny gdy jadąc dalej bezbłędnie docieramy do Rozłazina. Przy samym punkcie określonym jako "Lubonice - most kolejowy" wykorzystując swoją nadgorliwość nadkładam trochę niepotrzebnych metrów przedzierając się przez krzaczory. Punkt położony niezgodnie z opisem znajduje się u podnóża starego mostu kolejowego.
18
Dotarcie do Dąbrówki Wielkiej jest proste lecz tu pojawia się dylemat dalszej jazdy różnymi wariantami. Yoohas rusza leśnymi drogami na skróty, a ja z Mirkiem nieco okrężnym asfaltem. Cieszy mnie szybkość podjętej decyzji oraz fakt, że do następnego punktu docieramy trochę wcześniej niż Yoohas. Bardzo dużą zasługę w zdobyciu punktu ma poznański JPbike. Znamy się jedynie z Bikestats, rozpoznaję go po numerze startowym i podczas dalszej jazdy prowadzimy rozgawory. Wspinaczka leśnymi serpentynami wymaga sporego wysiłku.
16
Czuję, że tym razem nie padnie z mojej strony jakiś imponujący wynik. Aby podnieść morale grupy do której właśnie ponownie dołączyli BoB i Koza rzucam hasło azymut 20. Odzew jest jednoznaczny. Docieramy do do punktu bez większych problemów omijając bokiem cienką 4.
20

Problemy pojawiają chwilę potem. W drodze do 10 aktualność mapy kolejny raz daje się w znaki. Po określeniu pozycji wiemy, że nadłożyliśmy sporo drogi i musimy ostro pracować na asfalcie. Znajdując się około 200 metrów od punktu widzę smutnego zagniewanego bikera który zagadany nie puszcza pary z ust. Jesienny wczasowicz podpowiada, że do cypla nad jeziorem to tylko przez te krzaki bo wszyscy tam jadą tylko nikt nie mówi po co. Wiem, że spotkaliśmy normalnego "ludzia" który w sposób nieskomplikowany podał prostą informację. Zazwyczaj jak pytasz jakiegoś gościa o drogę to poda ci całe mnóstwo informacji oprócz tej właściwej.
10
Ewenement stał się faktem. Uroczy widok jeziora Choczewo pobudza wyobraźnię i snujemy mocne plany co możemy jeszcze zdobyć. Zaczyna siąpić deszcz. Przez Gniewino turlamy się w okolice zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej. Deszcz siąpi coraz mocniej. Wiem, że długo nie pociągnę.
2
Wyrazy współczucia obsadzie punktu. Wygwizdowo i wzmagający się deszcz zniechęcają mnie do wdrapania się na koronę zbiornika. Moja decyzja jak na zakończenie rywalizacji jest bardzo prosta. Jadę w kierunku bazy z myślą ewentualnego zaliczenia punktu 6. Rybno - pada deszcz. Kniewo - deszcz leje. Nie pozostawiam sobie żadnych punktowych złudzeń. Bolszewo - Wejherowo. Tworzą się małe grupki Harpaganowych rowerzystów. Na prostej trasie do Redy jacyś odważni lub nieświadomi śmiałkowie odbijają jeszcze w kierunku 17. Droga z lekka zapchana samochodami, w centrum Redy ledwo udaje się wykonać lewoskręt w kierunku bazy.
Meta.
Piknięcie czytnika i chwilę potem czuję, że dostaję mocnych dreszczy. Po dotarciu do wozu ledwo się ruszam. Wiem, że muszę się sprężyć i zapakować rower oraz zrobić szybki przepak ciuchów który tym razem trwa wieczność. Odżywam dopiero w łaźni po kąpieli. Mogę już prawie normalnie funkcjonować. Zapodaję chipa do czytnika celem odtworzenia danych i idę na posiłek. Ryż z bezpłciowym sosem, zero smaku. Albo kucharki się nie postarały albo ze mną jest już tak źle. Rozsiadamy się na podłodze i w gronie wyborowych znajomków rozmawiamy sobie o wszystkim całkiem spokojnie.
Idąc na tradycyjne pogaduchy do Centrum Dowodzenia po drodze odkrywam, że nie jestem ostatni w klasyfikacji. Moje morale znacznie rośnie.


Podczas 38 Harpagana przejechałem 169 kilometrów z średnią prędkością 16,91 km/h. Osiągnięta maksymalna prędkość to aż 43 km/h.
Czas mety 11:36, czas jazdy 9:58.

Start - 19 - 11 - 17 - 12 - 14 - 18 - 16 - 20 - 10 - 2 - Meta.

Ustanowiłem swój najgorszy wynik punktowy wszechczasów, zaliczając jedynie 10/20 kontrolnych punktów, zbierając marne 38/60 punktów przeliczeniowych.
Sam zachodzę w głowę jak mogłem uplasować się na 42 miejscu na 299 rekordowo sklasyfikowanych zawodników.

Czyżby czuwał nade mną słynny TurboDynamoMen ?

Dziękuję: Mikołajowi, Remigiuszowi, Romanowi, Marcinowi, Mareckiemu, Yoohasowi, Mirkowi, Kozie, BoBowi, JPbike, Eli, Braciom P. oraz wielu innym napotkanym na trasie.
Dziękuję: Magdzie, Karolowi, Jankesowi, Elwirce oraz całej szalonej bandzie ORGANIZATORÓW


38 HARPAGAN w obiektywie Dareckiego.

I to by było na tyle. Czy spotkamy się podczas kolejnej edycji Rajdu tego jeszcze nie wie nikt.

pozdrawiam Darecki


 DZIAŁ HARPAGAN